Wydawało mi się, że dopiero co cisnęłam w kąt podręczniki i rzuciłam się w wir beztroskiego lenistwa, a tu już prawie październik! Liście lecą z drzew, kasztany spadają na głowę - nawet wspomnienie nie zostało po upałach, na które narzekaliśmy w sierpniu. Wypoczęta i z nowymi pomysłami, zaraz rozpoczynam kolejny rok akademicki. Tymczasem pozwolę sobie na małe "wspominki" i przedstawię produkty, które tego lata umilały mi wypoczynek.
To duże, białe coś, które zajmuje większą część zdjęcia to moje niedawne odkrycie. O ile odkryciem można nazwać zwykły papierowy ręcznik, którego wiele z nas używa w swojej kuchni. Ten kawałek papieru okazał się niezastąpiony przy... pielęgnacji twarzy. Odkąd używam jednorazowych listków do osuszania twarzy po umyciu jej żelem, moja cera jest dużo czystsza. Mimo, że w łazience miałam ręcznik przeznaczony tylko do buzi, który regularnie prałam, to chyba jednak gnieździły się w nim małe złośliwce. Jednorazowy ręcznik papierowy jest dużo bardziej higieniczny - o miesiącu używania widzę pozytywne efekty.
Kolejna biała plama, która kształtem przypomina dezodorant to woda termalna Avene. To moje drugie opakowanie tego produktu. Tak wiem, obiecałam recenzję. Ale jakoś na razie nie mam weny na tworzenie peanów na temat, jakby nie patrzeć, wody :).
Skoro już jestem przy szeroko rozumianej pielęgnacji, to nie sposób wspomnieć, o produkcie, który uratował mi skórę podczas małego kryzysu. Olejek z drzewa herbacianego (recenzja TU) okazał się prawdziwym pogromcą niespodzianek, istnym rycerzem w lśniącej zbroi. Ale ponieważ wszystko dobre jest do czasu, cud - miód olejek może się sprzykrzyć i nasza skóra może się zbuntować od jego nadmiaru.
Lato to taka pora roku, podczas której staram się, aby skóra trochę odpoczęła. Podczas wyjazdów zwykle nie klajstruję się podkładami, w końcu kto mnie tam zna :D. Czasem użyję pudru i korektora i już. Jednak odrobiny koloru nie mogłam sobie w tym roku odmówić, dlatego gdy już decydowałam się na makijaż, to koniecznie w ruch szedł róż Bell 2skin pocket 051 albo bronzer The Balm Bahama Mama - w zależności od tego, czy do ałtfitu of de dej (strój dnia brzmi mało ciekawie :D) pasował bardziej różowy, czy brązowy kolor. Nie używałam tych produktów jednocześnie, bo... nauka konturowania poszła w las razem z akademickimi podręcznikami.
Usta też zostawiłam we względnym spokoju. Łapałam zwykle jakiś sztyft lub słoiczek i te mazie w zupełności wystarczały mi do szczęścia. Gdy już koniecznie chciało mi się koloru, chwytałam neonową szminkę Catrice Revoltaire Colour Bomb. Czasem nawet tylko wykręcałam sztyft, nawet nie nakładałam na usta- syciłam oczy tym kolorem, który niezawodnie poprawia humor.
Jeśli chodzi o paznokcie, to nie popisałam się oryginalnością. Zachowawcza mięta z Delii (recenzja) i grzeczny błękit z Maybelline raczej nie wyróżniały na tle tłumu.
Na deser zostawiłam sobie dwa ukochane psikadła (oprócz wody Avene). Mgiełka z The Body Shop bardzo mnie zaskoczyła. Choć wanilia raczej nie jest typowo letnim zapachem, to jednak w niedużych ilościach całkiem nieźle się sprawdzała. Jednak nie aromat, a trwałość i intensywność tej mgiełki mnie zaczarowała.
Drugi z produktów "psikanych" zaskoczył swoją skutecznością. Od pewnego czasu byłam wierna dezodorantowi do stóp Woman Fresh (recenzja TU), który w znaczniej mierze mnie zadowalał. Ale, gdy kupiłam Komfort, zmieniłam zdanie, i to ten, mniej przyjemny w zapachu, dezodorant do stóp stał się w krótkim czasie faworytem.
Czego najczęściej używałyście w lecie? Zmieniacie swoje upodobania na okres wakacji? Czy może twardo używacie jednego, sprawdzonego zestawu produktów?