
Jak już wam wcześniej wspominałam dzięki
Madzi, mam szansę wypróbowania szminki Essence z edycji limitowanej 50'girls reloaded. I wiecie, co? Jestem ciężko rozczarowana, że tak wąskie grono miało możliwość kupienia szminek z tej edycji. Bo z pewnością co najmniej jedna z nich, Back to the 50's jest RE-WE-LA-CYJ- NA. Ale o tym za moment.
Lubię czerwień- choć raczej w makijażu niż w ubiorze. Co prawda mam małą płytkę paznokcia i wąskie usta, dlatego ten kolor nie wygląda na mnie tak zjawiskowo niż na długoszponiastych dziewczynach z wydatnymi wargami. Nie przeszkadza mi to jednak w wielbieniu tego koloru, w każdej możliwej postaci.
Edycja limitowana 50'girls była stylizowana trochę na styl marynarski- o czym świadczyły między innymi kolory cieni i lakierów- sporo grantu i bieli się tam przewinęło. Nic dziwnego, że określano tę edycję jako "marynarską"- ten styl był charakterystyczny dla pin-up w latach 50.
Kwintesencją tego okresu w makijażu była czarna kreska na powiece i piękne czerwone usta, dlatego też w limitowance stylizowanej na ten okres nie mogło zabraknąć czerwonej szminki. I to jakiej!

Gdy wspomniałam po raz pierwszy o tej szmince, twierdziłam, że strażacka czerwień to przy niej pikuś.
I tak właśnie jest- kolor jest czerrrrrrrrwony. bardzo intensywny, widoczny z odległości 5 km we mgle. To mój ulubiony odcień czerwieni- bez żadnych bordowych, brązowych czy pomarańczowych dodatków. Przy okazji dokładnego badania tego koloru miałam wrażenie, że już gdzieś wcześniej go widziałam. Kilka innych przymiotów ( o których za parę chwil) sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam do czynienia z powtórką z rozrywki. O co mi chodzi? Już wyjaśniam.
Szminka z 50'girls w niczym nie przypomina swoich sióstr dostępnych w stałej ofercie Essence. Nie jest tak nietrwała i półtransparentna, jak one-
przeciwnie z trwałością jest nie najgorzej, a krycie jest niezwykłe, jak na Essence, bo całkowite (pigmentacja jest świetna). To zrodziło moje spore podejrzenia. Drugą sprawą jest zapach- nos podpowiada mi, że gdzieś już coś takiego waniliopodobnego czułam. Konsystencja także nie dawała mi spokoju-
dużo bardziej treściwa, gęsta i kremowa niż w "zwykłych" szminkach Essence. I w dodatku przyjemnie nawilża. Hmmmmmmmmm... Oświecenie przyszło z czasem. Może nie dam sobie ręki uciąć, ale wydaje mi się, że Back to the 50' jest niczym innym, jak opakowaną w tampon pomadką Catrice Absolute Moisture Luxury Red. Może się mylę, ale jak pamiętam tamten kolor i porównuję go z tym, to specjalnej różnicy nie widzę. Kto nie widział tej szminki, tego zapraszam do
Ewwy.
Jestem naprawdę zadowolona z tej szminki. Uwielbiam ten kolor, tę konsystencję... Nawet to opakowanie! Jedyne, co mi w niej nie odpowiada, to to, że lubi się nierównomiernie wędrować do środka ust.
Cena: ok. 10 zł/3,5 g
Dostępność: odległa galaktyka?
Ocena: 5/5
***
Dziś odwiedził mnie listonosz. I może było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że paczka którą mi przyniósł jest ogromna....
Ostatnio wygrałam rozdanie u
mllou. Nagrodą była paletka Sleek PPQ. Nigdy nie miałam cieni Sleeka, choć bardziej wynika to z mojego niezdecydowania niż braku funduszy- jak można wybrać jedną albo dwie paletki, gdy podoba się pięć? Awykonalne.
Wygrana niesamowicie mnie zdziwiła- nigdy nie miałam szczęścia do konkursów, a tu nagle w październiku wygrałam ich kilka...
A tak prezentuje się nagroda (zawinięta w 3 kilo folii bąbelkowej, ręce mi się trzęsły, jak ją rozrywałam):
Mllou w poście ogłaszającym zwycięzcę zapytała, czy nie chciałabym czegoś azjatyckiego. Jako, że w Azji byłam tylko palcem na mapie i o ich kosmetykach wiem tyle, co kot napłakał, poprosiłam o próbkę BB kremu- dowolnego, bo byłam ciekawa produktu tego typu. Mllou postanowiła mnie jednak bardziej uświadomić (jak któryś produkt mi się spodoba bardziej, to chyba oszaleję) i oto co dostałam:
Pyszności, prawda? Prawie się posiusiałam ze szczęścia :). Zobaczymy jak Azja przeżyje walec zoili :D